Forum www.warhammerfrpg.fora.pl Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Welcome home...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.warhammerfrpg.fora.pl Strona Główna -> Pamiętniki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gotfryd
Muminek



Dołączył: 11 Sty 2008
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 16:17, 22 Lis 2008    Temat postu: Welcome home...

No, to wróciłem.
Jestem w domu.

Tyle że, dom zamienił się w dom wariatów.

Otaczają mnie szaleńcy.

Dziadek Folcard tak zarządza księstwem, że cudem tylko chyba jeszcze nie upadło. Do tego został ateistą.

No cóż.

Dobrze przynajmniej, że sypia z młodymi kobietami. Co najmniej trzema, jak mi się wydaje.
Znaczy się, to nie do końca jest dobrze - boję się mysleć, ile wydaje na biżuterię i inne prezenciki dla nich. Na pewno tyle, że nie starcza mu już na utrzymanie pegazów. Chociaż stać go na szyby w oknach strażnicy granicznej.

Nie, nie będę o tym myślał, bo sam zwariuję.

W każdym razie dobrze, że sypia z kobietami. Mógłby W końcu, mógłby przerzucić się na chłopców...

Do tego ten jego tileański przyjaciel, Giovanni. Kto to w ogóle jest?!

Postać żywcem wyjęta z tileańskiej opery, w której występowałaby jako "Czarny książę, mistrz intryg i podstępów".
Nawet ma szpicbródkę.
I skórzane spodnie.

Tak, skórzane spodnie. Mimo co najmniej czterdziestu pięciu lat na karku.
Tak, tak...

Ale, jedno z tego dobre - przynajmniej Giovanni zna się na polityce lepiej od Folcarda. Chociaż, realnie patrząc, to jeszcze żadne osiągnięcie. Ale pozwala mieć jakąś nadzieję, że nie będę musiał wszystkiego robić sam...

Co tam poza tym...

A, Kirsten chce brać ślub!
Niech sobie bierze, ja jej nie bronię, ale czemu ze mną?!
Czy kiedykolwiek choćby zasugerowałem, że mam coś takiego w planach?
Kobiety. Okazać im trochę serca, i zaraz zaczynają robić takie rzeczy. Ech...

Rhanok zniknął. Ot, tak sobie. Nawet nie zostawił kartki na pożegnanie. Ale za to zostawił hełm. Z rogami!
Gdzie on przez cały ten czas go chował?!

Tej samej nocy, której zniknął Rhanok, zniknął też Wolfmar. Chociaż zniknął, to złe określenie.
Zamienił się w wilka i przeskoczył przez mury, wyjąc do księżyca.
A potem pobiegł w noc.

Niestety, szybko wrócił.
Z palantirem.

Tak jest. Tym samym, którego obiecywał już nigdy więcej nie dotykać.
Ot, rycerskie słowo! Nie dym!

W każdym razie wrócił, i zaraz zaczął stroić swoje fochy. Fochy miały koniec taki, że obrażony na cały świat, który złośliwie nie chce być taki jak on by pragnął, opuścił zamek stwierdzając kategorycznie, że nie chce mnie więcej widzieć.
Mocarne to postanowienie przetrwało jakieś dwaście godzin, ale o tym później.

W każdy, razie, Wolfmar sobie poszedł, zabierając swoją ukochaną zabawkę. Jedyna korzyść z jego chwilowego powrotu była taka, że opowiedział o tym co się dzieje w Imperium.

Albowiem, jego ostatnie podłączenie do palantira (którego przysięgał nie dotykać) zaowocowało kontaktem z moim ulubionym wampirem, który miał fantazję zaprezentować niezłomnemu ulrykaninowi stan Imperium.
A oprócz tego domagał się posłuszeństwa i groził straszliwymi konsekwencjami w razie sprzeciwu.

Znając Mannfreda, te konsekwencje pewnie będą takie, że znowu na nas nakrzyczy.

No ale, ale. Sfrustrowany książe wampirów sfrustrowanym księciem wampirów, co jednak z Imperium?

W Imperium jak w Bretonii - dom wariatów!

Esmer mówi że jest Wielkim Teogonistą, że źli ludzie (heretycy i zdrajcy) zabili Karla, że trzeba im za to zrobić kęsim, oraz że za wszystkim stoi wybranka Sigmara, narzeczona (domniemanej) świętej pamięci Franza. O wybrance później.
Póki co, to właśnie robi Esmer. Nawet jakąś armię ma ponoć.
Świetnie.

Tymczasem, na północy Ponury Volkmar wymachuje młotem Sigmara (zakładam, że prawdziwym), i wraz z synem (nie wiem, którym) Borisa Todbringera szykuje się do zbrojnej rozprawy z Esmerem.

A Archaon tańczy.

Cudnie, cudnie po prostu, nieprawdaż?

No dobrze. To może teraz trochę o wybrance Sigmara.

W zasadzie, to przywiózł mi ją Corvin Reis.

Tak, właśnie on.

Corvin...
... Reis.

Uhm. Jeden z dwóch ludzi, których się obawiam.
Hipotetycznie się obawiam, rzecz jasna.

Tak więc prorok Morra przywiózł do Bretonii wybrankę Sigmara.
Przywiózł też Runiczny Kieł Middenlandu.

Corvin.
To właśnie cały on!

Dość tych zachwytów. Przywiózł ją. Skąd ją wziął, dokładnie nie wiem, ale z tego co udało mi się zrozumieć, to Imperator kazał mu jej pilnować. I zabrać w bezpieczne miejsce.
No to zabrał - do Montfort.

Corvin. Mój druh!

No, to mamy na zamku Montfort wybrankę Sigmara, która Ghal-Marazem rozbijała bramy Middenheim (cokolwiek). I narzeczoną Imperatora w jednej osobie.

Mamy-ją-w-Bretonii.
A-w-Imperium-jest-prawie-wojna-domowa.
I-Archaon-tylko-czeka.

Czujecie to?
Na pewno czujecie.

Każdy normalny człowiek poczuje.

Pani dała!

To znaczy, dała swoim rycerzom niepowtarzalną szansę.

Ciekawe, że dziadek długo nie chciał tego zrozumieć. Trzeba było Giovanniego, żeby w końcu łaskawie pojął.
No ale cóż. Widać ateizm mu nie służy...

Bowiem, trochę trwało, zanim przekonałem dziadka, że należy zawiadomić Louena i podjąć wyprawę do Imperium, celem zapobieżenia wojnie domowej i osadzenia prawowitej władczyni na tronie.

A przy okazji pokona się Archaona już do reszty.

No, i zrobi się to, co się robi przy okazji takich sąsiedzkich interwencji.
Zapewni się wieczną ochronę i opiekę, zbuduje parę świątyń Pani, zdobędzie Marienburg...
Takie tam standardy.

A, zapomniałem.
Kobieta, o którą się rozchodzi, ma na imię Morgane.
I jest (przybraną?) siostrzenicą Joachima der Rote.
Który, nawiasem mówiąc, zniknął.
Ale to już chyba nikogo nie dziwi.

Tak więc, Morgane.
Morgane jest wybranką Sigmara. Skąd to wiadomo, w zasadzie nie wiem.
Ale jakie to ma znaczenie.

Jest i tyle.
Od razu jak ją Corvin przywiózł, to jakiś wieśniak przed nią padł na kolana i krzyczał że mu się śniło że miała przybyć.
Wybornie!
Wieśniak był sigmarytą, uściślijmy. Tak-ateizm dziadka wydaje się być nieco wybiórczy. Może kiedyś jakaś Panna Graala mu nie dała i stąd to wszystko?

Także prosty lud miewa wizje o Morgane.
Bardzo dobrze!

Ale mało tego-Morgane ma znak na plecach.
Pierwszorzędny znak, znamię bogów jak znalazł.

Niestety, nie jest to młot ani nawet kometa z dwoma ogonami.
Nie, nie... Byłoby za prosto!

Jest to śliczna czerwona dłoń.
Tak, też spodziewałem się ośmioramiennej gwiazdy.

Czerwona owa dłoń pojawiła się na, kształtnych skąd inąd, plecach Morgane, podczas jej spotkania z...

...tak, dobrze myślicie...

...Archaonem!

Ano.
Morgane spotkała Pana Końca Czasów (dumny tytuł jak na kogoś, kogo pobił ork). Żądał on od niej, by stanęła po jego stronie, ona odmówiła, to on jej zostawił znak na plecach.

Melodramat.

No ale, mleko się rozlało.
Mamy wybrankę Sigmara naznaczoną przez Archaona.

Wolfmar coś gada, że Chaos prędzej czy później ją ogarnie.

Nasz ekspert. Co byśmy bez niego zrobili?

W ogóle, to Morgane nie była u Archaona sama - razem z nią w tym spotkaniu na szczycie uczestniczyła kislevicka lodowa wiedźma, oraz elf. A może dwóch elfów - trochę się w tym gubię.
Więc oni (Kislevitka i nieokreślona ilość elfów) okazali się być niezłomni jak Wolfmar i ulegli pokusom Czempiona Czterech Potęg.

Potem zdradzili Imperatora, prawdopodobnie go zabijając, zabili też Borisa Todbringera, gdzieś przy okazji otruli ojca Wolfmara, i chcieli zabić Morgane.

Na szczęście, Corvin był na miejscu i ostatni zamysł się nie powiódł.
Nawiasem mówiąc, stąd ma miecz Todbringera - elektor zginął broniąc Morgane.
Przed elfem. Złym elfem. Magiem. Prawdopodobnie.

Niestety, wcześniej nie obronił cesarza.
Na pewno by go wyratował, ale Karl lekkomyślnie odesłał potężnego Proroka, żeby zajął się Morgane.
Trudno.
Przez to, że Franz pozbył się niezwyciężonego Morryty, został schwytany/zabity przez chaośników.
I stracił na ich rzecz Ghal-Maraz.

Spostrzegawczy czytelnik zauważy, że tenże Ghal-Maraz był niedawno wspominany, jako znajdujący się w dłoniach Volkmara Ponurego.

Wniosek, do którego wypada dojść poprzez logiczne rozumowanie jest taki, że z Volkmarem jest coś nie tak.
Logika bywa zawodna, jednak tym razem jest poparta przez relację wybranki Sigmara, która twierdzi, że ponury Anty-Teogonista jest podstawionym sługą Chaosu.

A zatem, pokuśmy się o małe podsumowanie sytuacji.

W Imperium mamy dwa obozy.

Jeden to Esmer i jego kumple, inkwizycja etc.
Rządzą w Altdorfie, pragną rozprawić się z Volkmarem i Morgane.
Poniekąd można ich zrozumieć, zważywszy, że Morgane jest naznaczona piętnem Archaona, a Volkmar... Volkmar, hmm, no cóż. Właśnie.
Jednak, mimo że pewnej racji odmówić im nie można, chodzi im przede wszystkim o władzę.
A ich władza nad Imperium to koniec tego kraju.

Drugi obóz to fałszywy Volkmar i Middenlandczycy pod wodzą Todbringera (tego czy tamtego).
Ci mają moralną słuszność, aczkolwiek martwiącym może być fakt, że ich wojenne zamiary inspirowane są przez kukiełkę Archaona, który zapewne pragnie domowej wojny w Imperium.
Mimo wszystko, to z nimi trzeba będzie się sprzymierzyć, i przy ich pomocy wynieść Morgane na tron.
Tylko najpierw trzeba rozwiązać kwestię Volkmara.

Ale to się nawet dobrze składa - przy okazji zabierze mu się młot Sigmara.
Z Ghal-Marazem Morgane dopiero będzie robiła prawdziwe wrażenie...
No i może święty młot rozwiąże kwestię oryginalnej ozdoby jej pleców.
Może...

Aha.
Jest jeszcze Mannfred, który, o ile zrozumiałem relację Wolfmara z rozmowy z nim, nie jest zainteresowany zwycięstwem Chaosu.
Oferuje nawet jakieś sojusze czy coś w tym stylu, oczywiście pod swoim niepodzielnym dowództwem.

Opornym, tradycyjnie, grozi krzykiem.

Zostawmy jednak niespełnionego frustrata.
Niech siedzi w swojej mrocznej wieży, knując zgubę wrogów i sniąc sny o potędze.
W tym jest dobry.

Wróćmy do Bretonii.

W Bretonii, konretnie w Montfort, po zyskaniu szerokiego oglądu sytuacji, mało nie oszalałem.

Jednak, jakimś cudem zachowałem jasność umysłu i opracowałem plan, jak wyjść z całego tego ambarasu obronną ręką.

To znaczy, jak uratować Imperium, świat, i co tam jeszcze, a przy okazji rozszerzyć wpływy Bretonii (które to rozszerzenie jest istotne dla uratowania świata, nawiasem mówiąc).
Udało mi się nawet wymyślić, co zrobić, żeby skończyć w końcu z idiotycznym Błękitnym Rycerzem i uciąć głowę braciszkowi.

Co lepsze, mam wrażenie, że zdołałem przekonać Folcarda i Giovanniego, aby zaczęli wprowadzać te zamierzenia w życie podczas mojej nieobecności.

Jakiej nieobecności?

A, ominąłem najlepsze!

Otóż, gospodarny książę Folcard, potęgę ekonomiczną swojego księstwa opiera na kopalni złota.

Tak, to nie żart.

Niestety, ostatni transport jest mocno spóźniony.
A skarbiec świeci pustkami.

Wszystko poszło na dziewczynki. Tudzież na szybki w oknach strażnicy...

Na co poszło na to poszło, ważne że złota nie ma.
A jak mają być pegazy oraz wyprawa do Imperium, to złoto być musi.

Tak więc dziadek wysłał mnie, abym wybadał, cóż tam dzieje się z tym złotem.
Przy okazji dowiem się też, dlaczego nie wróciła jeszcze moja siostra Eleonora, która z tylko sobie znanych powodów (ach, dziadkowa opieka) pojechała w odwiedziny do wasala dziadka odpowiedzialnego za kopalnię.

Czy wspomniałem, że w okolicach zamku rzeczonego wasala giną ostatnio chłopom dzieci?

Nic mnie już nie zaskakuje...

Tak więc, pojechałem.
Wraz ze mną wybrali się Corvin i Morgane.

A, no i Wolfmar.
Nocleg w stajni sprawił, że nieco skruszał, i łaskawie zakomunikował, że "jeśli nie mamy nic przeciwko, to pojedzie z nami".

Zgodziłem się, a co mi tam.
Może bywam surowy, ale nie jestem okrutny!

Zwłaszcza, że w tej stajni spały z nim dzieci.

Tak, te dzieci.
Magiczne dzieci z gwiazd, które uratują świat.
Przez które Folcard został ateistą (choć wybiórczym).

Więc te dzieci, o czym jakoś nie złożyło mi się wcześniej wspomnieć, drugiego dnia pobytu w Montfort uciekły.
Wcześniej przebrały się za młodych członków Bractwa Miłośników Sylwanii, zrobiły się smutne i zaczęły marudzić.

Na szczęście, daleko od zamku nie poszły, i znalazł je Wolfmar, który obrażony na mnie za to, że nie dostrzegam jego wielkości, snuł się ulicami miasta.
Jako że wielki pan von Gensher nie mial grosza przy duszy, musiał ukontentować się komfortową kwaterą na sianie.
A Aethelstan i Aerwynn wraz z nim.

Dlatego, nie chcąc by para przepowiadzianych tysiąc lat temu zbawicieli świata błąkała się po przytułkach pod opieką szalonego wilkołaka, postanowiłem zabrać całą trójkę ze sobą.

Z pewnością tego pożałuję, ale co mi tam.
W końcu jestem rycerzem bretońskim, a to zobowiązuje...

Nie pytajcie, do czego.

I tak oto, wprawiwszy w ruch mechanizmy, które, mam nadzieję, uratują Imperium i odmienią świat, a przy okazji przywrócą mi dobre imię, wyruszyłem na północ księstwa Montfort, odwiedzić ekscentrycznego lorda de Rais.

Pani ze mną.

I Corvin też.


Ostatnio zmieniony przez Gotfryd dnia Sob 17:01, 22 Lis 2008, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Morgane
(prawie) Cesarzowa



Dołączył: 03 Lis 2008
Posty: 76
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Sylvania

PostWysłany: Sob 16:44, 22 Lis 2008    Temat postu:

Jeśli myślisz, że pozwolę ci otoczyć Imperium "opieką", Gotfrydzie, to się mylisz ;P
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gotfryd
Muminek



Dołączył: 11 Sty 2008
Posty: 312
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 16:52, 22 Lis 2008    Temat postu:

Smile

Nie, to nie Smile

Wybór sojuszników jest szeroki - słyszałem, że Mannfred von Carstein pragnie pomóc...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.warhammerfrpg.fora.pl Strona Główna -> Pamiętniki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1